Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 6 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii
WASZ EKSTRAKT:
70,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup

Porażki i sukcesy 2014

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2 3 4 5 6 7 »
Poza tym nie za bardzo wiem, co masz na myśli, pisząc o nasiąkaniu skorupki czy odciskaniu się pewnych rzeczy na młodym człowieku, bo Mason na nic właściwie nie reaguje i wszystko po nim spływa. W żadnej scenie nie widzimy charakterologicznych konsekwencji tego, że wychowywał się bez ojca, że ciągle się przeprowadzał, że miał dwóch niefajnych (delikatnie mówiąc) ojczymów. Mason tak samo reaguje na promocję książki z serii o Potterze w wieku ośmiu lat i na płacz matki w wieku lat osiemnastu; na zostawienie kumpli, całowanie z dziewczyną i akt agresji ze strony ojczyma. Podczas dwunastoletniej drogi zmienia właściwie się tylko fizycznie.
Jarosław Robak: Jak już pisałem, interpretuję „Boyhood” jako film o dojrzewaniu jako idei, a Mason jest tu trochę jak zmienna, pod którą mogę podstawić dowolną wartość; nie tyle więc współodczuwam z bohaterem, co rozpoznaję się w podobnych sytuacjach. Ja nie widzę w tym problemu, choć rozumiem, że to nie ułatwia emocjonalnego zaangażowania. W metaforze „nasiąkania” chodziło mi o to, że oczywiście powinniśmy zakładać, że pewne wydarzenia z przeszłości kształtują charakter i będą miały wpływ na dalsze losy i wybory Masona (np. ponieważ wszyscy partnerzy jego matki okazali się bucami, on sam będzie bucem – a może wręcz przeciwnie, może wyrobi to w nim empatię), ale o tym, co i jak „zadziałało”, możemy dowiedzieć się dopiero po fakcie, po chwili próby – a dojrzewanie jest tu takim trochę zmitologizowanym czasem, w którym te „chwile próby” dopiero majaczą na horyzoncie. Nie mam też pretensji o to, że Linklater pokazuje niekonkretne, ja bym raczej powiedział „zwyczajne”, wydarzenia (gdy Mason nawet nie bardzo ma sposobność wykazania się charakterem – co łatwo wziąć za obojętność) – a nie ma u niego pierwszych razów i sytuacji granicznych. Cóż, chyba tak po prostu wygląda życie: 99% banału, 1% metaforycznej walki z Voldemortem – można powiedzieć, że „Boyhood” tylko przywraca kinu właściwe proporcje. Linklater zrobił film, w którym głównym bohaterem jest tak naprawdę Czas – a z takiej perspektywy ten 1% (który nam samym wydaje się wyjątkowo ważny i decydujący) jest właściwie niezauważalny.
Grzegorz Fortuna: To, co napisałeś, czyta się naprawdę dobrze, ale kompletnie nie mogę się z tym zgodzić. Wydarzenia Ważne i Znaczące to, rzeczywiście, 1% życia (albo i mniej), ale skutki tych wydarzeń rzucają się cieniem na pozostałe 99% i silnie na nie wpływają. Linklater może i celowo pominął wszelkiego rodzaju wielkie chwile, ale zapomniał jednocześnie, że te chwile oddziałują na całe życie. Innymi słowy: zastosował elipsy fabularne, które nie tylko nie pokazują tego, co stało się pomiędzy scenami, ale też całkowicie pomijają skutki tych wydarzeń. Jest tak w każdym razie w odniesieniu do Masona, który – jak starałem się opisać – prawie nigdy nie pokazuje, że w ogóle jest zdolny do jakichkolwiek emocji.
Nie kupuję też wytłumaczenia z „chwilami próby” – z jednej strony Linklater odziera niby kino z kinowości i z premedytacją pokazuje „plamy nudy”, ale z drugiej hołduje jakimś mitycznym „chwilom próby"? Przecież to totalny paradoks. „Chwile próby” są – nie licząc sytuacji skrajnych – takim samym narracyjnym wymysłem jak trzyaktowa struktura czy wymazywanie plam nudy. W realnym życiu nie dojrzewa się w jednej chwili, a egzystencjalne „sprawdzam” trwa latami. Charakter kształtuje się z kolei już od najmłodszych lat; ba, byłbym w stanie zaryzykować, że to te lata, które pokazuje „Boyhood”, są najważniejsze. Tymczasem Linklater sugeruje, że okres dorastania to jakiś kokon, w którym się siedzi, nie robiąc nic – nie reagując, nie przeżywając skutków działań swoich bliskich, nie podejmując prawdziwych decyzji.
Jarosław Robak: Cóż, chyba doszliśmy do porażającego wniosku, że Linklater opowiedział o dojrzewaniu przy pomocy innych środków narracyjnych niż robiono to do tej pory i to, co w pozostałych filmach wypełniałoby całość fabuły, u niego jest poza kadrem. Zarzucałeś „Boyhood” wykalkulowanie, ale czy właśnie brak prostych związków przyczynowo-skutkowych nie jest tu odważną decyzją artystyczną?
Dla mnie „Boyhood” po prostu pokazuje, że niezależnie od tego jak wiele Ważnych i Znaczących rzeczy przydarza się nam w młodości, wciąż więcej drzwi jest dla nas wtedy otwartych niż zamkniętych – dojrzewanie jest tu nie tyle kokonem, co pewną przestrzenią możliwości. Dopiero dorosłość oznacza, że z każdym kolejnym naszym wyborem (albo w wyniku przypadku) większość z tych drzwi zostaje przed nami zatrzaśnięta z hukiem. To, co może niezbyt fortunnie nazwałem chwilami próby, a co związane jest z pracą, dziećmi, związkami, ślubami i rozwodami itd., okrutnie wyczerpuje pulę. Dzieciństwo i młodość (na ogół) nie wiążą się z czymś tak definitywnym.
Grzegorz Fortuna: Ale mi nie chodzi o to, że on zastosował inne środki narracyjne, a że – dążąc niby do skrajnego realizmu – stworzył jakąś dziwną iluzję dojrzewania, która tak naprawdę nic o niczym nie mówi. Z odważnymi decyzjami artystycznymi jest natomiast tak samo jak ze wszystkim innym – imponują, ale tylko pod warunkiem, że do czegoś prowadzą. W „Boyhood” nie prowadzą natomiast do niczego, bo to film, który może i budzi jakieś wspomnienia, ale nie prowokuje żadnej refleksji.
Nie zgodzę się też z tym, że „Boyhood” opowiada o przestrzeni możliwości, która się zaczyna wyczerpywać wraz z nadejściem dorosłości, bo przeczy temu już choćby bohaterka Patricii Arquette, której dwójka dzieci i trzy dychy na karku wcale nie przeszkadzają w tym, żeby pójść na studia, zmienić pracę, znaleźć nowego męża itd. Nie mam zresztą pretensji do Linklatera, że pokazuje dojrzewanie jako przestrzeń możliwości; mam pretensje, że w imię tego – niezbyt zresztą odkrywczego – pomysłu pozbawia swojego bohatera jakichkolwiek cech. Bo ja nadal nie wiem, dlaczego szerokie spektrum życiowych możliwości miałoby prowadzić do braku charakteru.
Jarosław Robak: No to nie dojdziemy do porozumienia, mi pomysły Linklatera wydają się spójne z tym, co chce opowiedzieć; nie uważam też, żeby było to tak bardzo banalne. Jeszcze co do Arquette – z jakiegoś powodu jej finałowy monolog nie brzmi: „Jest super, żyję pełnią życia, jeszcze tyle przede mną” (i nie sądzę, by w którejkolwiek ze scen filmu mogła coś takiego powiedzieć, zbyt wiele tu ekonomicznego przymusu i kompromisów).
Piotr Dobry: Ja też nie odnajduję w „Boyhood” manipulacji, choć oczywiście lewicowe sympatie Linklatera widać jak na dłoni. Ale czy film byłby bardziej wiarygodny, gdyby reżyser w paru miejscach zdecydował się na zagranie wbrew sobie i zamiast kazać bohaterom agitować za Obamą, pokazałby jak, dajmy na to, przystępują do Ku Klux Klanu? Nie sądzę. Mnie ten film przekonał w całości, również dlatego, że bodaj pierwszy raz w kinie mogłem w trakcie jednego seansu znaleźć swoje własne przeżycia i jako dziecka, i jako rodzica. Wyjątkowe doświadczenie.
Grzegorz Fortuna: Nie rozumiem, po co od razu uderzać w skrajności. Nigdzie nie sugeruję, że Linklater powinien mieć inne poglądy, mówię jedynie, że umieszczanie w filmie kilkuminutowej sceny, w której bohaterowie agitują za Obamą, wypada okropnie nienaturalnie.
Piotr Dobry: Kontrprzykład z Ku Klux Klanem oczywiście przejaskrawiony, racja, ale miałem na myśli li tylko to, że dla mnie nie było w scenie agitacji nic nienaturalnego. Uważam wręcz, że sam Obama był tam wciśnięty całkiem subtelnie, a clue sceny było raczej to, że fajny, wyluzowany tatuś zabiera syna na „akcję”.
Konrad Wągrowski: A mi się właśnie ten motyw z Obamą bardzo podobał! To u naszych twórców, czy filmowych czy literackich, polityka – o ile nie jest głównym tematem dzieła – jest całkiem nieobecna (bo pewnie boją się kogoś urazić). O to właśnie daje efekt sztuczności, bo przecież wszyscy o tej polityce jakoś tam rozmawiamy. I właśnie za to cenię m.in. Kinga, czy właśnie tu „Boyhood”, że wtrącenia o sympatiach politycznych są jak najbardziej naturalne. Moim zdaniem film byłby sztuczny, gdyby przez 12 lat ani razu nie wspomniano o sytuacji politycznej w kraju, a przecież odejście Busha i nadejście Obamy było (a przynajmniej miało być) Wielką Zmianą.
« 1 2 3 4 5 6 7 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

„Kobra” i inne zbrodnie: Rosjan – nawet zdrajców – zabijać nie można
Sebastian Chosiński

30 IV 2024

Opowiadanie Jerzego Gierałtowskiego „Wakacje kata” ukazało się w 1970 roku. Niemal natychmiast sięgnął po nie Zygmunt Hübner, pisząc na jego podstawie scenariusz i realizując spektakl telewizyjny dla „Sceny Współczesnej”. Spektakl, który – mimo świetnych kreacji Daniela Olbrychskiego, Romana Wilhelmiego i Aleksandra Sewruka – natychmiast po nagraniu trafił do archiwum i przeleżał w nim ponad dwie dekady, do lipca 1991 roku.

więcej »

Z filmu wyjęte: Android starszej daty
Jarosław Loretz

29 IV 2024

Kości pamięci, silikonowe powłoki, sztuczna krew – już dawno temu twórcy filmowi przyzwyczaili nas do takiego wizerunku androida. Początki jednak były dość siermiężne.

więcej »

„Kobra” i inne zbrodnie: Za rok, za dzień, za chwilę…
Sebastian Chosiński

23 IV 2024

Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.

więcej »

Polecamy

Android starszej daty

Z filmu wyjęte:

Android starszej daty
— Jarosław Loretz

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Tegoż twórcy

Krótko o filmach: Spotkanie na pustkowiu
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Skażona utopia
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Potwór i cudowna istota
— Konrad Wągrowski

Spaghetti-superbohaterstwo
— Sebastian Chosiński

Krótko o filmach: Kieślowszczyzna w pelerynce
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Zaufaj indonezyjskiej smoczycy
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Ksiądz znikąd
— Sebastian Chosiński

Ostateczny Porządek
— Kamil Witek

Skywalker na sterydach
— Konrad Wągrowski

Do sedna: Darren Aronofsky „mother!”
— Marcin Knyszyński

Tegoż autora

Przygody z literaturą
— Miłosz Cybowski

Dylematy samoświadomości
— Miłosz Cybowski

Tysiąc lat później
— Miłosz Cybowski

Europa da się lubić
— Miłosz Cybowski

Kosmiczny redaktor
— Konrad Wągrowski

Zimnowojenne kompleksy i wojskowa utopia
— Miłosz Cybowski

Powrót na „Discovery”
— Miłosz Cybowski

Odyseja kosmiczna 2001: Pisarz i Reżyser
— Miłosz Cybowski

Mniej, ale więcej
— Miłosz Cybowski

Jak drzewiej o erpegach rozprawiano
— Miłosz Cybowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.