East Side Story: Granica człowieczeństwa [Aleksiej German „Trudno być bogiem” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl
East Side Story: Granica człowieczeństwa [Aleksiej German „Trudno być bogiem” - recenzja] Nie znając powieści Strugackich, widz niewiele zrozumie z narracji. Materia utkana przez Aleksieja Jurjewicza może go wręcz przytłoczyć, zadziałać jak kaftan bezpieczeństwa – unieruchomić i ubezwłasnowolnić. A gdyby nie wstęp czytany przez lektora, wiedza na temat świata, w jakim umieszczono akcję, byłaby jeszcze uboższa. Don Rumata to w rzeczywistości Ziemianin, historyk Anton, pracownik Instytutu Historii Eksperymentalnej, który wysłany został na obcą planetę jako obserwator i badacz miejscowej humanoidalnej cywilizacji. Trafia do Arkanaru, gdzie wtapia się w miejscową społeczność. Jest to dla niego o tyle trudne, że ludzie na tej planecie wegetują na poziomie wiedzy odpowiadającej ziemskiemu średniowieczu. Prawa panują okrutne, a życie ludzkie nie przedstawia większej wartości. Anton, zgodnie z obowiązującymi go zasadami, w żaden sposób nie może wtrącać się w bieg wydarzeń, chyba że otrzyma taki rozkaz. Przygląda się terrorowi wprowadzanemu przez don Rebę, pierwszego ministra Jego Królewskiej Mości, który bez litości każe mordować wszystkich mogących kiedykolwiek w przyszłości zagrozić władzy jego pana. Ofiarami padają więc głównie inteligenci, potrafiący pisać i czytać – w nich bowiem czai się zagrożenie. Początkowo don Rumata stara się, zgodnie z otrzymanymi poleceniami, trzymać na uboczu, ale gdy prześladowania dotykają zakochaną w nim dziewczynę, coś się w nim przełamuje i wkracza do akcji. Tyle wyczuwamy instynktownie, ponieważ German nie mówi wszystkiego wprost; ba! mówi bardzo, bardzo mało. Mający zakaz ingerowania w zastaną rzeczywistość, Anton nie wytrzymuje i ostatecznie staje po stronie represjonowanych, przeciwko tyrańskim rządom. Zwycięża w nim cząstka człowiecza, znaczona współczuciem dla – cytując Fiodora Dostojewskiego – skrzywdzonych i poniżonych. Czy jednak jeden człowiek jest w stanie zmienić cały świat? Nie oszukujmy się. Strugaccy nie byli optymistami, Aleksiej Jurjewicz tym bardziej do nich nie należał – nie oczekujmy zatem po „Trudno być bogiem” happy endu. Od strony wizualnej film Germana jest majstersztykiem. Realia średniowieczne oddane zostały z niezwykłą wręcz precyzją i konsekwencją. Wraz z bohaterami widz brnie po kolana w błocie; otaczające ich brud i brzydota dorównują jedynie bezprzykładnemu okrucieństwu mieszkańców Arkanaru. Pod tym względem reżyser idzie jeszcze dalej niż twórcy powieści, nie pozostawia żadnej nadziei – ludzie często są gorsi od zwierząt, a ich „wilcza” natura znajduje odzwierciedlenie w fizycznych i psychicznych ułomnościach. A jednak Anton dostrzega w nich ludzi, dlatego narusza zasady i staje w ich obronie. Chociaż przedstawiona na ekranie wizja świata jest oryginalnym pomysłem Germana, trudno oprzeć się wrażeniu, że kształtując ją w swojej wyobraźni, posiłkował się innymi wielkimi dziełami filmowymi. Pierwsze sekwencje „Trudno być bogiem” przywodzą na myśl „ Andrieja Rublowa” (1966) Andrieja Tarkowskiego; ponure krajobrazy i rzucające złowieszcze cienie mury zamczyska kojarzą się natomiast z „ Królem Learem” (1970) Grigorija Kozincewa, z kolei ubrany w zbroję don Rumata wygląda jak – wypisz, wymaluj – Don Kichot z ekranizacji (1957) autorstwa tego samego reżysera (notabene opiekuna Germana w LGITMiK-u). Nerwowa, momentami bliska histerii narracja może – zwłaszcza polskiego widza – naprowadzić na porównania z „Na srebrnym globie” (1976-1987) Andrzeja Żuławskiego. Podobny jest w obu filmach również sposób prowadzenia kamery, często podążającej wprost za bohaterem, niekiedy nieznacznie go wyprzedzającej, nierzadko zaglądającej mu prosto w twarz. Z powieści Strugackich scenarzyści, czyli German i Karmalita, wysupłali w zasadzie jeden wątek, obudowali go wokół postaci Antona i wraz z nim puścili w ruch. Przypomina to trochę uruchomienie efektu domina – cały film zbudowany jest bowiem na drodze, jaką musi pokonać don Rumata, by dotrzeć do celu. Spotyka na niej kolejne osoby, w ciasnych korytarzach przepycha się między nimi, nawiązuje z nimi krótką relację (rozmawia, rzuca jedno zdanie, coś im daje, coś od nich odbiera, wymierza bądź przyjmuje cios), po czym rusza dalej. I nigdy się nie cofa. Jest jak meteoryt, który wdziera się w materię obcego świata, zmieniając go już na zawsze. Taka metoda pracy musiałaby być niezwykle trudna dla całej ekipy – aktorów, reżysera, ale nade wszystko dla oświetleniowców i operatora. Ale opłaciło się, ponieważ wizualnie film poraża. Szkoda jedynie, że nie można tego powiedzieć o warstwie fabularnej. German, zrezygnowawszy z linearnej narracji, przekształcając scenariusz w zlepek pojedynczych scen, powiązanych w zasadzie tylko postacią głównego bohatera, zrezygnował z tego, co było siłą powieści Strugackich – interesującej intrygi. Pod tym względem „Trudno być bogiem” najbardziej przypomina – z wcześniejszych dzieł Aleksieja Jurjewicza – „ Mojego przyjaciela Iwana Łapszyna”. Tam także mieliśmy do czynienia z podobnym, choć jednak nie aż tak ekstremalnym, zabiegiem. Jednego możemy być więc pewni: German nakręcił dramat filozoficzno-polityczny (w takiej właśnie kolejności), tak naprawdę całkowicie rezygnując ze sztafażu science fiction. Gdyby nie odautorski wstęp, gdzie mowa jest o misji na obcej planecie, nic nie wskazywałoby na to, że mamy do czynienia z innym światem niż Ziemia. Główną rolę, ziemskiego progresora Antona, reżyser powierzył Leonidowi Jarmolnikowi (rocznik 1954), znanemu z występów w dramacie psychologicznym „ Mój przyrodni brat Frankenstein” (2004) i musicalu „ Bikiniarze” (2008) Walerija Todorowskiego oraz w wyjątkowo mało udanej komedii przygodowej „ Człowiek z bulwaru Kapucynek” (2009) Ałły Surikowej. Jego przyjaciela, barona Pampę, zagrał – starszy od Jarmolnika o osiem lat – Jurij Curiło („ PiraMMMida”, „ Wij”, „ Dubrowski”), a zakochaną w progresorze powieściową Kirę (w filmie przechrzczono ją na Ari) – pochodząca z Kaliningradu Natalia Motiewa, aktorka moskiewskiego Teatru Młodego Widza, która dotąd nie za bardzo ma się czym pochwalić. W okrutnego premiera don Rebę wcielił się natomiast wiekowy Aleksandr Czutko (urodził się dwa lata po zakończeniu wojny), który w Rosji kojarzony jest nade wszystko z dziesiątek ról teatralnych. Warto wspomnieć także o epizodycznej rólce zmarłego w grudniu ubiegłego roku Łotysza Jurisa Lauciņša („ Dzikie pole”, „ Zaginiony bez wieści”, „ Żyła sobie baba”), który zagrał palacza. Z uwagi na przedłużający się czas produkcji filmu, German zmuszony był skorzystać z usług dwóch operatorów. Zdjęcia rozpoczął Władimir Iljin (pracował z Aleksiejem Jurjewiczem już przy „Chrustalow, samochód!”), a dokończył – po jego śmierci w 2006 roku – Jurij Klimienko, mający wcześniej na koncie wspólne projekty z takimi tuzami kina radzieckiego i rosyjskiego, jak Gieorgij Danielija („ Łzy płynęły”, 1982), Siergiej Paradżanow („ Legenda o Twierdzy Suramskiej”, 1984), Aleksiej Uczitiel („ Zakładnik”, 2008; „ Na końcu świata”, 2010) i Stanisław Goworuchin („ Pasażerka”, 2008). Po zdjęciach nie znać praktycznie żadnych różnic – widać, że Klimienko idealnie wpasował się w estetykę Iljina. Ścieżka dźwiękowa wyszła spod ręki ceniona petersburskiego kompozytora muzyki klasycznej Wiktora Lebiediewa (rocznik 1935), z równą chęcią tworzącego opery i operetki, co ilustracje do filmów fabularnych i przedstawień teatralnych. Problem tylko w tym, że w dziele Aleksieja Germana muzyka pełni funkcję nawet nie drugo-, ale wręcz trzecioplanową. Jest, ale jakby jej nie było. Ba! gdyby jej nawet nie było, mało kto by pewnie zwrócił na to uwagę. Lecz żeby nie było wątpliwości – to zabieg całkowicie przemyślany, nawiązujący do minimalistycznej formy filmu.
|
Świetny tekst, jak z reguły to bywa D: